Odnoszę wrażenie, że firma Pirelli stawia w swoich działaniach marketingowych przede wszystkim na emocje, nie skupiając się szczególnie na parametrach technicznych czy cenach swoich opon. Świadczy o tym podkreślanie zaangażowania w sporty motorowe, jak Formuła 1 czy rajdy (na oponach Pirelli swoje tytuły mistrzowskie zdobywali m.in Colin McRae czy Richard Burns), sponsoring drużyny piłkarskiej czy coroczna edycja słynnego kalendarza.
Nie ukrywam, że to podejście jest mi bliskie, ponieważ decydując się na kolejny już komplet opon zimowych Pirelli Sottozero nie kierowałem się danymi technicznymi. Indeksy maksymalnej nośności i prędkości? - nie bardzo wiem, jak swoim samochodem miałbym się do nich zbliżyć. Zużycie paliwa i mniejszy hałas? Fakt, warto być oszczędnym, ale dla mnie w oponach ważniejsze jest coś innego.
Przez ostatnich sześć sezonów, w trakcie których jeździłem na poprzednim komplecie zimówek Pirelli, miałem wiele okazji by przekonać się o ich jakości. Manewry w kopnym śniegu na parkingu zasypanym przez całodniowe opady; wjazd (i zjazd) częściowo oblodzoną górską drogą; przejazd przez miasto po błocie pośniegowym; jazda przy marznącym deszczu – w każdej z tych sytuacji miałem poczucie kontroli nad samochodem. Ruszanie, skręcanie i hamowanie odbywały się w sposób przewidywalny i tego właśnie oczekuję od opon przeznaczonych do użytkowania w trudniejszych warunkach.
Z drugiej strony opony Sottozero sprawdzają się oczywiście także w trakcie codziennej jazdy. Zero „myszkowania” nawet do 140 km/h na autostradzie na suchej nawierzchni, pewne prowadzenie samochodu podczas deszczu. Podsumowując – polecam na bazie swoich pozytywnych doświadczeń.